W "papierowym" wydaniu Życia Zatora m.in. rozmowa z Tomaszem Jargusem - ratownikiem medycznym z Zatora, mieszkańcem Podolsza.

Za Tobą udział w górskim triathlonie w Radkowie. Jak poszło?

- Moim celem było pokonanie trasy w limicie przewidzianym przez organizatorów i to się udało! Nie były to łatwe zawody. Najpierw musieliśmy przepłynąć prawie dwa kilometry w Zalewie Radkowskim. Organizatorzy żartowali, że w tych zawodach nawet woda jest pod górę. Akwen znajduje się na dość dużej wysokości, w otoczeniu malowniczych gór. Po wyjściu z wody przesiedliśmy się na rowery. Do pokonania mieliśmy 90 kilometrów ciężkiej, górskiej trasy. Cześć trasy to tzw. szosa stu zakrętów z Radkowa do Karłowa. Zdarzało się, że podczas zjazdów osiągałem prędkość ponad 60 km/h. Suma przewyższeń to prawie dwa kilometry. Na koniec 24 kilometry biegu po Górach Stołowych. Biegliśmy koło Szczelińca Wielkiego, Błędnych Skał, częściowo przez tereny czeskie. Zajęło mi to 8 godz. i 54 minuty. Mój zegarek pokazał, że spaliłem ponad 6500 kcal a średnie tętno wyniosło 150 uderzeń na minutę! Najszybszy zawodnik był ode mnie trzy godziny szybszy. W zawodach wzięły udział 43 osoby. To wyjątkowo mało jak na tę imprezę. 

To kolejny Twój sportowy wyczyn w tym roku. Nie tak dawno wziąłeś udział w innym, ekstremalnym przedsięwzięciu. Dość nietypowo spędzasz urlopy...

-  Początkiem wakacji postanowiłem trochę pojeździć na rowerze. Celem mojej urlopowej podróży był Gdańsk. Podobne plany, jak się okazało, miało pół tysiąca zawodników, z którymi zmagałem się na trasie Rowerowego Maratonu Wisła 1200.

Co to za impreza?

- To sztandarowa impreza cyklu Polskiego Kolarstwa Przygodowego (POKOP). Polega na przejechaniu na rowerze trasy wzdłuż Wisły, od źródeł na zboczach Baraniej Góry do ujścia w Zatoce Gdańskiej i mety w Gdańsku. Musieliśmy poruszać się ściśle wyznaczoną trasą. Nie mogliśmy korzystać z pomocy profesjonalnego zaplecza, serwisu itd. Każdy zawodnik zdany był na własne siły, zasoby, umiejętności, mógł korzystać tylko i wyłącznie z odstępnej dla każdego infrastruktury. Trasa liczyła dokładnie 1176 kilometrów. Ja pokonałem 1201 kilometrów, ta różnica to dojazdy do miejsc noclegowych. 

To nie była podróż po asfalcie...

- Na tym polega cały urok tego maratonu. W znakomitej większości poruszaliśmy się po drogach szutrowych, gruntowych, po błocie, po łąkach, po kolejowym nasypie, po betonowych płytach, po piasku, bardzo, bardzo rzadko po asfalcie. 

Prawie 1200 kilometrów... Ile potrzeba czasu na ich przejechanie?

- Moim zamiarem było pokonanie całej trasy w pięć dni i nocy, w 120 godzin. Dziennie trzeba było pokonywać ok. 240 kilometrów po wspomnianych drogach. Najkrótszy etap to dwanaście godzin jazdy, najdłuższy to 23 godziny. Najcięższy to etap ostatni, bo musiałem nadrobić straty z poprzednich etapów. Z każdego bowiem zostawało mi 10-15 kilometrów do dziennego minimum. W piątym dniu po czterech godzinach snu wyruszyłem spod Torunia by po pokonaniu 274 kilometrów w czasie 23 godzin znaleźć się na mecie. Nocą przedzieraliśmy się wzdłuż Wisły przez niekoszone łąki w okolicach Tczewa. To wręcz mityczne miejsce, o którym mówią wszyscy, którzy brali udział w maratonie. Przez dwie, trzy godziny, w zupełnej ciemności, w deszczu, w błocie, bez kontaktu z innymi, brnąłem do celu. Wszystko zależało od malutkiej nawigacji na kierownicy mojego roweru. Ale były też całkiem sympatyczne momenty. Podróżowałem przez Kraków, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Warszawę, Toruń. Wszystkie te miejsca wspominam niezwykle ciepło. I w końcu meta, spotkanie z żoną i dziećmi. Rodzina czekała na mie z wielkim pucharem i butelką szampana. Po 117 godzinach i 34 minutach znalazłem się w Gdańsku. Uzyskałem 82 wynik!

Poza udziałem w dużych imprezach, cały czas jesteś aktywny na mniejszą skalę.

- Prowadzę na FB grupę Aktywna Dolina Karpia. Wspólnie ze znajomymi staramy się żyć aktywnie i zachęcać do tej aktywności innych. Cały czas biegamy, zimą dodatkowo morsujemy, wiosną, latem i na jesień dużo jeździmy na rowerach. Staramy się wszechstronnie dbać o zdrowie, kondycję, samopoczucie. 

Od czego zaczęła się ta niesamowita aktywność?

- Powód jest prozaiczny. Nie wiem jak inni, ale ja chciałem zrzucić kilka kilogramów. Po rozpoczęciu treningów odkryłem, że aktywność fizyczna pozwala pozbyć się psychicznego obciążenia związanego z moją pracą zawodową. Moja aktywność sprawiła, że czuję się lepiej, zarówno psychicznie jak i fizycznie. A często zdarza się w pracy, że musimy wnieść ciężki sprzęt na trzecie, czwarte piętro. 

Jakie masz plany? Bo widzę, że apetyt na sportowe zmagania masz wielki...

- W tym roku mam zamiar jeszcze stanąć do maratonu, co w porównaniu do moich tegorocznych dokonań, nie wydaje się czymś nadzwyczajnym. W przyszłym roku chciałbym wziąć udział w kolarskiej imprezie, która polega na przejechaniu 1000 kilometrów z północy Polski na południe. Od Helu po Tatry. Mam nadzieję, że ze mną wystartują inni zawodnicy z naszej gminy.

Dziękuję za rozmowę.